Są książki, które trafiają do nas w odpowiednim momencie życia, znajdują nas, tak jakby wiedziały, że są właśnie tym, czego potrzebujemy. I jakże cudownym jest, móc po ich przeczytaniu powiedzieć, że znalazło się historię, która zamieszka w sercu na długie lata. Tak, właśnie znalazłam swoją książkę. Książkę, która jest jak słoneczny jesienny poranek, kiedy możesz zaczerpnąć oddech pełną piersią, która jest jak powrót do domu, po długim męczącym dniu, która jest jak historie słyszane setki razy, ale tak ukochane, że można ich słuchać kolejne setki razy. Książkę tak rzadką w swoim rodzaju, że nie mam do niej ani jednego zastrzeżenia. Tak uroczą, cudowną i dowcipną, że można się w niej zatracić od pierwszej strony. To historia, w której świat jest tak realny, że dosłownie czuć zapach Hooverville i słychać przejeżdżające przez to małe miasteczko pociągi. Miasteczko, w którym chciałoby się dorastać i zdobywać życiowe doświadczenie. Miasteczko liczące zaledwie 200 mieszkańców, a każdy z nich jest namacalny, każdego chciałoby się znać i być częścią ich życia. Bo to w nim znajduje się kawiarnia Whistle Stop, która dla wielu była jak dom. Gdzie za 25 centów można było dostać jajka, kaszę, bekon, szynkę, kawę i uśmiech. Tak cudownie jest się zatracić w tej powieści, pełnej południowego uroku pełnej ciepła i mądrości. Tak niesamowicie jest dać się zaplątać między teraźniejszością, a przeszłością.
I tak naprawdę, wszystko w tej książce sprawia, że uśmiech nie schodzi z twarzy. K...