„Słoneczniki po burzy” były debiutem autorki, który okazał się być jak najbardziej udany. Styl pisania pani Mantyckiej jest lekki i przyjemny w odbiorze nawet jeżeli poruszana tematyka wcale nie jest taka łatwa.
Książka ma swój niesamowity klimat i chwyta za serce. Opowiedziana historia jest tragiczna, ale i na swój sposób piękna. Główna bohaterka - Lilka i jej córeczka Kaja przeszły przez życie piekło. Być może w głowach wielu czytelników zaświeci się lampka, dlaczego ta dziewczyna tak długo zwlekała z ucieczką od męża. Ktoś może powiedzieć, że jest złą matką i sama jest sobie winna wielu rzeczy. Jednak pamiętajcie, jeżeli nie byliście nigdy w takiej sytuacji to nie oceniajcie. Teraz może się wydawać, że zrobilibyście wszystko inaczej, ale prawda jest taka, że w obliczu takich tragedii człowiek nie zawsze działa racjonalnie. Autorka ukazała nam portret poturbowanej przez życie kobiety, która znalazła w sobie siłę na walkę o lepsze życie i szczęście córeczki. Jednak czym byłby romans bez miłości? Tak jak w życiu, pojawia się ona niespodziewanie i wystarczy się na nią otworzyć. Po przejściach nie jest to proste, ale nie warto skazywać się na samotność do czego doszła nasza bohaterka.
Saga po raz kolejny porwała mnie w niesamowity świat sielankowej i ciepłej prowincji, gdzie życie toczy się całkiem inaczej niż w wielkim mieście. Mała miejscowość i dwór Rozalii Żmudzkiej okazał się być miejscem azylu i szczęście nie tylko dla Lilki, ale i dla mnie. Za sp...