Przeczytane
Ken Follett, którego znam ma dwa oblicza: albo pisze monumentalne powieści historyczne, które mnie trochę przerażają i do których nadal się zbieram albo świetne, dynamiczne powieści sensacyjno-przygodowe, z wątkami szpiegowskimi. Z zasady ,,Skandal z Modiglianim" ma wpisywać się w ten drugi schemat. Ma to być powieść sensacyjna, której tłem jest sztuka a przede wszystkim artystyczny i marszandowski światek. Autor chciał trochę obśmiać hipokryzję jaka rządzi tym środowiskiem i pokazać, że horrendalne ceny są tylko skutkiem pychy, snobizmu i megalomanii. Temu celowi miała posłużyć opowieść spleciona z kilku wątków, które krzyżują się wokół zaginionego i nieznanego wcześniej obrazu Modiglianiego.
Powieść Folleta to w zamiarze książka trochę prześmiewcza, trochę łamiąca schematy, trochę naginająca ustalone reguły gatunku. Łączy w sobie wiele wątków, porusza wiele tematów i chociaż znajdują one swoje (prawie) logiczne uzasadnienie w finale to trudno nie mieć wrażenia, że to chaotyczna mieszanina wszystkiego. Są i zdrady, i pościgi, napady, oszustwa. Na tak krótką powieść ilość przewijających się postaci jest zastraszająca. Wszystko to budzi tylko w czytelniku poczucie zagubienia i bezsensu. Przypomina to głupie skecze komediowe, w których ktoś chodzi, potyka się, przewraca, wstaje ale totalnie nie wiadomo dlaczego i po co. Jedyny wniosek jaki można wyciągnąć to, taki, że świat ,,wielkiej" sztuki jest bezsensowny i stworzony tylko po to by zarabiali na nim handlarze a nie ...