Gdyby chcieć tę książkę podsumować jednym zdaniem, najlepsze chyba byłoby to sformułowane przez samego autora w odniesieniu do innych pozycji: „istnieją też książki, które czyta się bardzo przyjemne, ale o których niemożliwością jest pisać, jak tylko bowiem próbujemy je omówić lub zinterpretować, spostrzegamy, że nie sposób zastosować do nich zdania »w książce tej mówi się o…«”*.
Jest to dosyć zrozumiałe, jeśli wiemy, że chodzi o zbiór tekstów publikowanych w różnych periodykach oraz wygłaszanych na zjazdach i kongresach o różnej tematyce na przestrzeni w przybliżeniu 20 lat; gdy próbuje się znaleźć dla nich wspólny mianownik, prawie na pewno okaże się on zbyt ogólnikowy lub odwrotnie, zbyt precyzyjny, by mógł objąć wszystkie poruszane kwestie, z których część w dodatku już dawno straciła aktualność (któż dzisiaj - może poza rodakami autora, choć i tego trudno być stuprocentowo pewnym - pamięta, czym zasłynęli panowie Curcio i Gallinari, albo co można było w roku 1972 usłyszeć o konflikcie wietnamskim na różnych kanałach włoskiej TV?). Ale przecież precyzyjne zdefiniowanie „o czym” nie jest konieczne, by móc się lekturą delektować; w tym przypadku bardziej przydatna będzie garstka wiedzy z zakresu nauk społeczno-politycznych, historii, kulturoznawstwa i, niestety - mówię „niestety”, bo mnie samej tego akurat brakuje - filozofii, zwłaszcza współczesnej, bez czego trudno przegryźć się przez treść ostatniego rozdziału, „De consolatione philosophiae”.
Pięć wcześniejszych rozdziałów mniej ma z filozofią wspólnego; najbliższe prawdy będzie może stwierdzenie, że zawarte w nich myśli są efektem krytycznej analizy różnych przejawów współczesnej obyczajowości z punktu widzenia spadkobiercy europejskich tradycji kulturowych. Toteż i nic dziwnego, że autor bierze na warsztat przede wszystkim fenomeny w jakimś stopniu od tych tradycji odstające lub wyłaniające się z nich w sposób nieprzewidywalny. I niezależnie od tego, czy pisze o drobiazgach - o dżinsach jako symbolu zaniku dawnego „kodu ubraniowego”, a zarazem i wyboru nowej określonej postawy wobec życia, o tym, co urzeka miliony telewidzów w filmie „Casablanca”, a miliony słuchaczy w kiepskich piosenkach z chwytliwymi refrenami - czy też o sprawach poważnych i na szeroką skalę - wypaczeniu idei sportu, manipulacji mediami, popularności dziwacznych, a często skrajnie niebezpiecznych sekt religijnych albo kulisach terroryzmu - wyraża swoje zdanie stanowczo, ale bez demagogii, umiejętnie balansując między powagą a subtelną ironią. Prawda, że jeden publicysta nie wybawi świata ani od głupoty, ani od bezduszności, ani nawet od tandety artystycznej, ale przynajmniej jakiejś grupie czytelników otworzy na nie oczy. A kto więcej widzi, często i zaczyna myśleć więcej albo innymi torami. I o to chodzi.