Na ślub cywilny przyszedł spóźniony dwie godzinki - śmieje się Małgorzata Riedel, żona Ryśka. Ale czekało dużo par, co nas uratowało. Natomiast przed kościelnym zniknął z domu na tydzień, żeby dobrze oblać kawalerstwo. Już się zastanawiałam, czy ślub w ogóle dojdzie do skutku... W dzień ślubu przyszłam do niego o ósmej rano, ale nadal go nie było. Pokręciłam się gdzieś godzinę i znów zajrzałam. A teściowa: ?Jest!". Tylko że - skacowany - poszedł spać. Wróciłam do siebie, przebrałam się, czekam na niego z całą rodziną, ponieważ już dochodziła czternasta. A mój Rysio nadal się nie zjawia. Nagle podjeżdża samochód, wszyscy wchodzą - wszyscy prócz Ryśka.?Gdzie on?" - zapytałam nawet bez zdenerwowania, bo już mi ręce opadały.... ?Idzie piechotą". Po"prostu chciał się przejść... Podjechaliśmy do kościoła i tam go wreszcie spotkałam. Tylko że 'oczywiście były "potrzebne dowody osobiste, a Rysio swojego... zapomniał! Musiał wracać. Jak wrócił, to mnie uspokoił; ?Co się przejmujesz? Byśmy brali ślub równolegle z jakąś drugą parą, a tak marsza zagrają tylko nam".