"Rysi Jar" – historia, która zostaje w sercu na długo
Są takie książki, które czyta się jednym tchem, bo historia pochłania całkowicie, a emocje przelewają się z każdej strony. Tak właśnie było w przypadku "Rysiego Jaru" Haliny Kowalczuk. Sięgnęłam po nią trochę z ciekawości, trochę dla relaksu, a dostałam... coś znacznie więcej.
Główna bohaterka, Aleksandra – kobieta dojrzała, z pozoru szczęśliwa – nagle musi zmierzyć się z największą zdradą, jakiej można doświadczyć. Zdradzona przez męża, z którym przeżyła tyle lat, nagle zostaje sama z całym bagażem emocji i pytaniami bez odpowiedzi. I właśnie wtedy postanawia uciec. Nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Uciec od bólu, rozczarowania, a może przede wszystkim – od siebie samej.
Rysi Jar to nie tylko miejsce. To pewnego rodzaju azyl, w którym Aleksandra na nowo zaczyna odkrywać swoją siłę, kobiecość i wartość. Spotkanie z dawną przyjaciółką i jej bratem Krzysztofem okazuje się punktem zwrotnym. Nie jest to jednak typowy romans – relacja rozwija się subtelnie, nienachalnie, z dużą dozą czułości i dojrzałości.
Bardzo spodobał mi się styl autorki. Halina Kowalczuk potrafi pisać tak, że czuję się, jakbym siedziała z bohaterami przy stole, piła herbatę i słuchała ich opowieści. A to wszystko przeplatane jest legendami, lokalnym klimatem i nutką magii, która sprawia, że Rysi Jar wydaje się niemal zaczarowany.
Książka nie ucieka od trudnych tematów – porusza zdradę, rozczarowanie,...