Marcin Strzyżewski dokonał niemożliwego — o Rosji napisał w sposób świeży. Skupił się na obywatelach i ich codzienności. Na wysokich płotach, systemie pracy czy bezdomności psów. Na wierze w czary, niebezpieczeństwach na drogach czy śmieciach. Zahaczył o historię, wyjaśnił aktualną sytuację polityczno-ekonomiczną, posłużył się statystykami i z ochotą zaglądał do prasy. Sypał źródłami i wiadomościami, a jednak była w tym lekkość. Objawiała się ona wstawkami pełnymi charakteru autora, uwagami momentami humorystycznymi lub będącymi wnioskami z opisywanych wydarzeń i zjawisk. W wydaniu, jakie stoi po stronie uczciwości reporterskiej, bo z pełnym uzasadnieniem swoich założeń (w końcu pisząc o Rosji czasami trzeba zastanowić się samemu, na ile coś ulega wpływom propagandy, na ile jest odbiciem rzeczywistości).
Rosja Strzyżewskiego to kraj absurdów. Władza żyje komfortowo, podczas gdy obywatele cierpią na wiele sposobów. Propaganda jest codziennością, a od konfliktów zbrojnych oraz wojen niemalże nie ma wytchnienia. Demokracja stanowi mit, zarobki brzmią jak żart, a o bezpieczeństwo należy zadbać samemu. Momentami pojawiają się sprzeciwy, pojawiają się jednostki, które działają na rzecz pozytywnych zmian, ale ginie to w świecie, gdzie pralki działają bez dostępu do bieżącej wody, a każdy kryzys sprawia, że w ogródkach pojawiają się uprawy ziemniaków.
„Rosja. Mocarstwo absurdu i nonsensu“ to literatura faktu z rodzaju tych luźn...