"Rola mojej rodziny w światowej rewolucji" to powieść zamieszkałego w Berlinie serbskiego pisarza Bory Ćosicia z 1968 r., która ukazała się w wielu językach, przyniosła jej autorowi międzynarodową sławę, a w kilku krajach objęta została zakazem druku. Jej przekład na język polski, przygotowany przed 30 laty, nie mógł ukazać się w Polsce, między innymi wskutek wewnątrz wydawniczej cenzury.
"Rola mojej rodziny..." to obraz rewolucji po wyzwoleniu Jugosławii, przemian widzianych oczami dziecka, które z naiwną powagą patrzy na absurdy powojennej rzeczywistości i toczącej się "walki klasowej". Bohaterem powieści jest zwykła drobnomieszczańska rodzina, która żyje w Belgradzie i znajdując się na marginesie oficjalnego życia, komentuje zabawną i ponurą codzienność "królestwa robotników". Radzenie sobie z rzeczywistością państwa w stanie rewolucji ukazane jest w humorystycznej perspektywie, jak wtedy, gdy budujące slogany zostają zderzone ze zdroworozsądkowym osądem. Domowe historie, mądrości i rozmowy - zwykłe, banalne stwierdzenia, narzekania czy żarty - stają się antidotum na groźny czas. To, co prywatne, domowe, zestawione z powojennym zamętem, wywołuje śmiech; język gadany, nieoficjalny, nienamaszczony, zapamiętany i cytowany przez młodziutkiego narratora, daje odpowiedź na pytanie: czym żyją zwykli ludzie, a to z kolei odsłania rzeczywisty i spójny obraz życia w powojennym Belgradzie: życia nieprawdopodobnego i komicznego.
Z posłowia Danuty Cirlić-Straszyńskiej:
NA DRODZE DO EUROPY
Tytuł posłowia pożyczam z pierwszego numeru kwartalnika "Kafka" /2001 r./ - bo jest adekwatny, "ćosiciowski" i aktualny. Bora Ćosić opublikował zresztą w tym numerze kwartalnika wypowiedź zatytułowaną "Ja, parias z Bałkanów" z której pozwolę sobie zaczerpnąć przydatny cytat:
"... w 1945 roku nasza południowa ojczyzna stała się oficjalnie królestwem robotników. Mój ojciec, który dotąd tkwił za ladą sklepu żelaznego, teraz awansował na referenta do spraw gwoździ w jakiejś instytucji, ale nadal przynależał do <> (...). Wedle tej samej systematyzacji moja mama była robotnicą w naszym gospodarstwie domowym, ja zaś robotnikiem oddającym się nauce przedmiotów gimnazjalnych. Do tego grona należy jeszcze dodać dziadka, który także był robotnikiem, niezmordowanym w dziele komentowania wydarzeń, wujka robotnika, zajmującego się uwodzeniem panienek oraz ciotki zatrudnione w biurze opowiadania przedwojennych filmów - i wtedy będziemy mieli pojęcie o roli mojej rodziny w światowej rewolucji".
Tak pisze autor, nawiązując do swojej powieści z roku 1968, która przyniosła mu sukces i jednocześnie spowodowała kilka zakazów druku, między innymi w Polsce. Przełożyłam ją dla poważnego, oczywiście państwowego wydawnictwa równo trzydzieści lat temu /1972/ i do tej pory zachował się u mnie wydobyty z redakcji, nieco pożółkły egzemplarz, niekompletny zresztą. Niekompletny, bo zabrakło w nim stron wyjętych przez redaktorów w celach manipulacji, to znaczy ewentualnego skracania lub retuszowania trafnych miejsc. Dziś może coraz trudniej w to uwierzyć, ale tak właśnie postępowała autocenzura wydawnicza z kłopotliwymi tekstami, zarówno książek oryginalnych, jak przekładów.
Zachowały się także /na teczce/ ślady desperackich prób zmiany tytułu; najpierw słowa "rodziny" zmieniono na "rodzinki" - aby humorystyczny zamysł autora nie budził u nikogo wątpliwości. Ale to nie załatwiło sprawy: pozostała bowiem "rewolucja", słowo-fetysz. Ręką bardzo przyzwoitej skądinąd redaktorki zapisano więc ewentualne "bezrewolucyjne" wersje tytułu" "Rola mojej rodzinki w przewrocie światowym" i "Rola mojej rodzinki w przewrocie dziejowym". Obie te perły pomysłowości pozostawiam bez komentarza; wystarczy fakt, że polski przekład ostatecznie się nie ukazał, mimo iż nawet nie dotarł do oficjalnej cenzury na ul. Mysią.
Sprawę "światowej rewolucji", a także nazwiska i tytuły klasyków marksizmu, zwłaszcza rosyjskich, traktowano czołobitnie, ze śmiertelną powagą. Najlepiej było - przeciwnie, niż to uczynił Bora Ćosić - na wszelki wypadek nie wspominać o Leninie, o Trockim, o Róży Luksemburg czy Dzierżyńskim, o Imperializmie jako najwyższym stadium kapitalizmu. Tymczasem zdolny i zuchwały "parias" z zawsze kłopotliwych Bałkanów odważył się zakpić ze świętych i nietykalnych akcesoriów rewolucji, wkładając opowieść o niej w usta chłopięcego narratora, który w obliczu świata staje naiwny i bezradny jak dziecko wobec dziwów Disneylandu. Jego liczna rodzina, wyrzucona z mieszkania do jednego pokoju przez fale socjalistycznej rewolucji, nie przyjmuje mimo wszystko postawy wrogiej ani nawet złośliwej, lecz wszelkimi sposobami stara się włączyć w nurt nowego życia. W gruncie rzeczy okazuje się to jednak zupełnie niemożliwe, podobnie jak wydanie u nas we wczesnych latach siedemdziesiątych zabawnej opowieści o tych wysiłkach.
"Byliśmy podupadłą rodziną z mnóstwem pięknych fotografii. Żyliśmy w połowie dwudziestego wieku, trochę przed, a trochę po tej połowie. (...) Z początku wszystko było jasne i proste - pisze autor na zakończenie powieści - potem coraz bardziej zagmatwane, niewytłumaczalne. (...) Wujek mówił: <>. Wujek liczył swoje kobiety do pięciuset, (...) mama liczyła swoje maszynki firmy <>, dziadek liczył swoje doniczki z kwiatkami. Działo się to w wiecznym zamieszaniu. Wszystkiemu towarzyszył nieopisany zamęt, ale było właśnie tak. Tak albo jeszcze gorzej".
Członkowie drobnomieszczańskiej rodziny pod różnym, najczęściej niespodziewanym kątem komentują "wiodące" wypowiedzi, co staje się naturalnym źródłem "niezmierzonego komizmu i dodatkowo stwarza dla nich niejednorodny, pozornie chaotyczny kontekst, pełen uciesznych dysonansów. Młodzieńczy narrator wszystko to relacjonuje z pełną powagą. Humor, jak zwykle, odgrywa rolę katalizatora, łagodzi ostrość niektórych smutnych spraw i powoduje, że przypomnienie ich nie stwarza złej krwi, ale śmieszy. Czytając Ćosicia, śmiejemy się z jego bohaterów i z samych siebie,a jak wiadomo, śmiech to zdrowie.
W ramach przyjętej konwencji książka jest brawurowym popisem autora, stanowi złożony, lecz koherentny obraz życia w pierwszych miesiącach i latach po wyzwoleniu Belgradu /Belgradu, Pragi czy Warszawy - obojętne/, spójną konstrukcję, nie poddając się manipulacjom. Żałosny koniec redaktorskich wysiłków, wymuszonych przez czujne "kolegium wydawnicze", tylko potwierdził prawdziwość wizji autora. Wbrew komicznemu kostiumowi powieść Ćosicia nie jest bowiem "kpiną z rewolucji", ale jej gorzkim obrazem.
Po co sięgamy dziś do pożółkłego rękopisu, przywracamy do życia zagubione kartki przekładu? "Przyszłość potrzebuje pamięci - napisał Györgi Konrád w artykule pod takim właśnie tytułem. - Pamięć to bunt. Pamięć to rozpoznanie. Dzięki niej można odróżnić dobro od zła". Rękopis z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku pożółkł, ale niektóre upamiętnione w nim sprawy, niektóre postawy i metody do dziś odzywają się rozpoznawalnym echem.
Młodsi czytelnicy być może nie będą mogli zrozumieć, czego właściwie obawiali się przed trzydziestu laty redaktorzy, na co czujnie nastawiali ucha ich szefowie.Z myślą przede wszystkim o nich proponują kolejne cyfry na inkryminowanych stronach zakreślić kółkiem, żeby łatwiej je było znaleźć. Takich stron, na ogółem 120, jest ponad 30.
Przyznam, że u progu dwudziestego pierwszego wieku chcę też cichaczem uczcić pewną małą rocznicę, czterdziestolecie mojej pracy przekładowej. Postawa Bory Ćosicia była i jest mi bliska, nadal pragnę, aby swą czekającą w zamrażarce powieścią wreszcie przemówił w języku polskim. "...Jak nie rozumiałem <> państwa Tity, tak nie mogę łatwo zaakceptować nowego królestwa, które zakłada istnienie dwóch oddzielnych klas. Przypuszczam, że znów chodzi o to, by jedni harowali, a drudzy zbierali plony tej harówki. (...) Jestem pariasem z Bałkanów, nie mieszczącym się jeszcze w tym półeuropejskim towarzystwie, ponieważ charakteryzuje mnie niepraktyczność i brak biegłości w czymkolwiek, nie zaś bycie wyzyskiwanym, jak w przypadku niegdysiejszego proletariatu" - napisał w kwartalniku "Kafka" Bora Ćosić, który w wojennym roku 1992 opuścił Belgrad, a teraz mieszka w Rovinju na Istrii i w Berlinie".
"'Rola mojej rodziny...' to fajerwerk dowcipu i finezji, jest to również książka mistrzowska pod względem językowym (wielkie brawa dla tłumacza). Jeśli pisarz jest w stanie zachować dziecięcą wrażliwość na język, to tak właśnie jest w przypadku Bory Ćosicia".
Mariusz Cieślik, "Gazeta Wyborcza"
"Po raz kolejny jesteśmy świadkami, jak do domu spokojnych ludzi drzwiami i oknami wpycha się historia. Rozsiada się na środku pokoju, wnosi błoto na buciorach i powoduje niesamowity bałagan".
Sebastian Frąckiewicz "Gazeta Jarocińska"