Książka z tych, co to mało stron, ale wiele treści, a jeszcze więcej emocji. Na tych niewielu stronach autorka dobitnie, ale i z wielkim wyczuciem, pokazała degenerację rodziny, to jakiejś wynaturzonej postaci. Podział na dwie frakcje i to wszystko zrobiła w "białych rękawiczkach", jedna osoba...
Zakończenie mnie zaskoczyło, chociaż właściwie, sama nie wiem, do końca czego się spodziewałam. Cóż, nie od dziś wiadomo, że maminsynkowie w ogóle nie powinni się żenić. Powinni zostać ze swoją mamuńcią do końca. Niestety tak to bywa, kiedy madka nie potrafi pozwolić swojemu synowi na przeżywanie jego własnego życia.
Trochę mi Leny było szkoda, ale trochę byłam na nią zła. Widziała, że jej małżeństwo toczy się po równi pochyłej i to z coraz większą prędkością. Nie wiem właściwie, na co czekała...
A Kamilę, najchętniej zamknęłabym w jakimś mocno strzeżonym odosobnieniu, zanim skrzywdzi kogoś jeszcze prócz swego męża i syna. Oceniam tę historię na osiem gwiazdek, bo moim zdaniem dostarcza mnóstwa emocji, czasem nawet skrajnych, a przecież właśnie o to chodzi w dobrej lekturze, prawda?
P.S Już po tej mocno "łysej", ale wystrojonej w ozdoby, choince na okładce, domyślałam się, że nie będzie w tej książce, ani rodzinnie, ani ciepło...