Czy nad książką może ciążyć złośliwe fatum? A czy ona sama może je na kogoś sprowadzić, na przykład na autora? „Jeszcze nie ukazała się Recepta na miliony, a już została skradziona. Właściwie, jeszcze nie była całkiem gotowa, a już ktoś ją skopiował” – czytamy we wstępie do pierwszego po dokładnie pół wieku wznowienia książki Bolesława Lesmana, dziennikarza, który – no właśnie – wykradł „bogom” włókna i przędzy sekret ich olśniewających fortun? Tajemnicę robienia wielkich pieniędzy? Czy dlatego został Lesman, sam pozbawiony cech swoich bohaterów, ukarany duetem dziennikarzy-plagiatorów, którzy pozbawili go – cóż, że nieudolnie – chwały należnej pionierom w danej dziedzinie? Dlatego sąd i złożona z literaturoznawców komisja nie dostrzegli w Widzewskim króliku plagiatu, a w Recepcie znamion dzieła oryginalnego, niwecząc dwudziestoletnią pracę Lesmana? I dlatego ostatecznie z Lesmana zadrwiła Historia, pozbawiając go pracy i zmuszając go w 1968 roku, niedługo po ukazaniu się Recepty, do emigracji oraz piętnując go jako utajonego przedstawiciela „klasy posiadaczy” – tej, przeciw której pisał Receptę?
Ale w tej monografii Oskara Kona, najbogatszego z lodzermenschów, Lesman nie tylko odsłonił „kuchnię” pracy nad wielkim bogactwem w konkretnym czasie – na przełomie wieków XIX i XX, i w konkretnym miejscu – w Łodzi, mieście, którego ówczesny iście amerykański nagły rozrost jednych olśniewał i kusił, innych niepokoił i odstręczał. Nakreślił też subiektywny portret największych rodzin fabrykanckich (Kunitzerów, Heinzlów, Konów) i opisał moment mentalnego i duchowego przeistaczania się trzech pokoleń ludzi interesu, którzy wraz ze wzrastającym miastem przeszli drogę od drobnych ciułaczy i „ludzi z pomysłem” do wielkich graczy zdolnych stawiać warunki rządowi odrodzonego kraju i mierzyć się ze światowym kapitałem. Przeciw temu ostatniemu i jego interesom, uderzającym w najbiedniejszych, zdaje się występować z pasją Lesman tyleż nienawidząc Oskara Kona, co skrycie będąc nim zafascynowanym.
Powracająca z niebytu po pół wieku Recepta na miliony to też sprawdzian dla Łodzi jako miasta przez lata wpierającego, nie zawsze z własnej woli, swoją tożsamość. Zwłaszcza dziś, gdy miasto to coraz głośniej mówi o sobie i chce opowiedzieć siebie na nowo, winno umieć mierzyć się z tym, co w jego historii ciemne, skrywane i często bolesne – i wyjść z tego zwycięsko. Zwłaszcza, że w drugiej połowie XX wieku mało kto tak dobrze zrozumiał Łódź i o niej pisał jak Lesman.