Chyba nigdy na swojej czytelniczej drodze nie spotkałam się z taką lekturą. Niby lekka ale zarazem poważna. Trochę smutna ale i w pewnym sensie prawdziwa, poruszająca do głębi. I przede wszystkim opowiedziana w tak nietuzinkowy i niecodzienny sposób, że nie sposób przejść obok niej obojętnie.
Otóż... Akcja książki toczy się na maratonie, ale zarazem każdy rozdział jest jakby opisem i opowieścią oskarżonego będącego na sali rozpraw. Bohaterowie (Ad i Mimi) podczas biegu rozmawiają na różne tematy - mniej i bardziej ważne, rozwijają piękną, wartościową i szczerą relację. I wiecie co? Ten maraton, bieg... Kojarzy mi się trochę z życiem. Jak w książce: raz bywa z górki, raz bywa pod górkę. Podczas biegu spotykamy osoby, które są dla nas życzliwe, miłe i uprzejme, skore do pomocy. Innym razem trafiamy na kogoś, kto podstawia nam nogę, pragnie naszej porażki, chce nas zgnieść i zdyskwalifikować. Upadamy by zaraz się podnieść (z czyjąś pomocą ale i bez niej). Biegniemy przez słoneczne dni, czasem napotykamy na deszcze i burze. A na mecie czeka nas odpoczynek, zamykamy oczy i bieg zostaje zakończony. Na prawdę, czytając tę pozycję odnosiłam wrażenie, że książka ma takie drugie dno.
To bardzo dobra książka, warto po nią sięgnąć i trochę się przy niej zamyślić.