W tym niespokojnym czasie, to właśnie książki, pozwalają mi, choć na chwilę, oderwać się od tego, co na zewnątrz. Gdy sięgnęłam po "Przełęcz snów" Anny Olszewskiej, zaskoczona stwierdziłam, że będzie to dość nieoczywista przygoda, bowiem książka okazała się powieścią z dreszczykiem.
Za sprawą tajemniczego zdjęcia, Jagna po wielu latach nieobecności wraca niespodziewanie w rodzinne strony. Takie samo zdjęcie otrzymał też Jędrek, ratownik górski, przyjaciel Jagny. Przed dwunastu laty na wyprawie, w której brali udział, doszło do tragedii, zaginął brat Jędrka. Kto postanowił rozliczyć tę dwójkę z grzechów przeszłości?
Od pierwszych stron towarzyszyły mi spore emocje, atmosfera niepokoju, niebezpieczeństwo gór, niejasny wypadek i tajemnica przeszłości, która nie daje spać po nocach naszym bohaterom. Autorka świetnie oddała ich psychologiczną stronę, uwikłani w miłosny trójkąt, teraz żyją z bagażem, w postaci nieustającego poczucia winy. Bardzo chciałam się dowiedzieć, co takiego wydarzyło się przed laty i niemalże z zapartym tchem, śledziłam rozgrywające się wydarzenia. Długo skrywane tajemnice okazały się szokujące, a mam wrażenie, że autorka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Góry są równie piękne, co niebezpieczne. Patrząc w ich kierunku, zawsze czuję, jak niewiele znaczę wobec ich majestatu. Nie zabraknie tu mnóstwa zachwycających opisów przyrody, dowiemy się, jak trudna bywa praca ratownika górskiego i jak często nasze życie zależy od z...