Druga część cyklu Freyja i Huldar zaczyna się mocno. Mała dziewczynka nie mogąc doczekać się na przyjazd taty do szkoły, idzie do domu koleżanki, aby skorzystać tam z jej telefonu. Musi być cicho ze względu na tatę koleżanki. Jest cicho, ale być może i tak zbyt głośno. Później już nie wraca do domu.
Bardzo trudna tematyka, bardzo przerażająca historia, bardzo przejmujący los młodych ludzi, niewiarygodne okrucieństwo i znieczulica ludzi powołanych do ochrony – szczególnie do ochrony tych najmłodszych, tych, którzy sami nie potrafią się bronić.
Zawsze trudno odnaleźć mi się w sytuacjach kiedy co innego mówi głowa, a co innego serce. Okrucieństwo, przemyślane morderstwa, brutalna śmierć nie przerażała. Przerażało mnie coś innego, i podejrzewam, że nie tylko mnie. Lubię historie kiedy „źli” dostają to, na co sobie zasłużyli. Tylko co zrobić kiedy tych złych jest tak dużo? Może nawet zbyt wielu.
Lubię Sigurdardottir jako autorkę nie tylko historii kryminalnych, ale również jako autorkę tworzącą w swoich historiach otoczkę obyczajową. I tak, zarówno Freyja, jak i Huldur wzbudzają moją sympatię. Są bardzo ludzcy. Lubią popełniać błędy i niekoniecznie lubią się do nich przyznawać. Mieszają i motają w swoich relacjach, ale trzeba przyznać, że coś ich do siebie ciągnie. Mam nadzieję, że w kolejnej części zarówno oni jak i my jako czytelnicy, będziemy w stanie zidentyfikować, czym jest to coś. Ja akurat czekam na to równie mocno, jak na samą historię kryminalną.
Porachunki to bardzo dobry kryminał. Brutalny, ale wiarygodny. Szczery, obnażający te najgorsze strony człowieka. Smutny, pozostawiający czytelnika w poczuciu bezradności.
Dobry.
Bardzo wciągający. Niekiedy nawet nie pozwalający na głębszy oddech. Trzymający w napięciu, i przy czytaniu.
Polecam, bo warto.