Uwielbiam trylogie, jednak muszę powiedzieć, że w przypadku serii „Królestwo Nyaxii” Carissy Broadbent zupełnie odpowiada mi fakt, że jest to dylogia.
🦇
Orayę i Rhaina poznaliśmy już w „Żmii i skrzydłach nocy”. Obydwoje bohaterowie, klimat książki, przedstawienie wampirów, motyw turnieju – wszystko niesamowicie przypadło mi do gustu i bardzo dobrze mi się ją czytało. Pomijając jej tłumaczenie. Na szczęście w drugiej części zostało to naprawione, a książkę „Popioły i przeklęty król” przetłumaczyła Sylwia Chojecka i przez tekst się płynęło.
Nie chcę zdradzić zbytnio fabuły, jeśli nie czytaliście jeszcze pierwszej części. W tej kontynuujemy losy głównych bohaterów, mamy rozdziały z obu ich perspektyw. Dowiadujemy się też trochę o przeszłości Rhaina – i, o mamo! Jak to bolało. Choć tutaj nie ma już turnieju, to stawka wcale nie jest mniejsza. Wręcz przeciwnie, bo – jak rzekłaby @avaroth (😉) – stawką jest królestwo.
Intrygi, zdr@dy, bó|, emocje, b1twy, k®€w, romans, przyjaźń – to wszystko tutaj znajdziecie. Nie oczekujcie pędzącej akcji – zwłaszcza na początku można uznać, że mało się dzieje. W tej książce mamy przede wszystkim ogromny ładunek emocjonalny: wewnętrzne rozterki, poczucie straty, żałobę. Oraya walczy sama ze sobą, podejściem do siebie i swoją przeszłością. Rhain ściera się z dworem, ale też walczy o Orayę – a to nie jest łatwe.
Uwielbiam ich oboje, naprawdę, ale Rhain kradnie moje serce. To, jak on mówi, jak czuje, jak to przekazuje. Mam pozaznaczanych mnóstwo cudownych momentów i nieraz uśmiechałam się do siebie (i do Iwony w wiadomościach, bo czytałyśmy razem), bo tak cudownie było czytać o tym, jak on kocha.
Jeśli podobała Wam się książka „Żmija i skrzydła nocy”, koniecznie sięgnijcie po kontynuację. A jeśli jeszcze nie czytaliście „Żmii”... to na co jeszcze czekacie?!