O rajciu, co to była za książka! Czytałam ją pod taką presją, jakbym sama znała osobę, która zaginęła. Nic nie jest w stanie zastąpić miłości matki do dziecka. Dani Callahan jest cudowną kobietą, którą spotkało wielkie nieszczęście. Ktoś uprowadził jej jedyną córeczkę z przedszkola i sprawy nie rozwiązano nawet po pięciu latach. Z tego też powodu postanowiła założyć agencję detektywistyczną. Wierzyła, że nie tylko obce dzieci jest w stanie odnaleźć, ale i maleńkie serduszko, które wyszło z jej łona. Czy jednak tak się stało?
Bardzo negatywną postacią był dla mnie jej mąż, który mało, że się z nią rozwiódł, to wciąż nakazywał, by zapomniała o tragedii i żyła dalej. Łatwo mu było powiedzieć, skoro jego serce twardsze niż głaz poszukało sobie kogoś nowego do kochania. Był kłamcą, gburem, obłudnikiem i gorsza wersją człowieka, który potrafił maltretować psychicznie. Sama dałabym mu popalić, gdybym go tylko spotkała;-)
W międzyczasie do pani detektyw zgłosi się pewien chłopiec, który zauważył porwanie pewnej nastolatki. Z uwagi na swoją przeszłość będzie traktowany z góry. Nikt jednak nie spodziewa się, że oto w dwunastoletnim ciele skrył się chłopiec nad wyraz wrażliwy i mądry. Wychowała go ulica, życie prywatne wciąż dobijało, a mimo to zainteresował się losem nieznajomej dziewczyny, której wzroku nie mógł zapomnieć. Nawet podejrzewam, że gdyby wiedział co go później czeka i tak nie odwróciłby się plecami. Jak to mówią, nigdy nie oceniaj mnie po wyglądzie, bo nie wi...