Angie uśmiechnęła się z niezmąconą pewnością siebie, chcąc okazać pacjentce swoją pogardę. Ustawiła lancet "skórny" na cięcie o głębokości około trzech centymetrów i przyłożyła go sobie do gardła. Uśmiechała się wiedząc, że ostrze przetnie tylko martwą i zrogowaciałą warstwę naskórka, rozsunie żywą tkankę podskórną, tajemniczym sposobem omijając większe i mniejsze naczynia krwionośne, włókna mięśni...
Uśmiechała się wciąż, kiedy ostrzejsze od mikrotomu metalowe ostrze rozcinało mniejsze i większe naczynia krwionośne, włókna mięśniowe oraz tchawicę. Mówiąc krótko, poderżnęła sobie gardło.
W ciągu kilku minut, akie upłynęły od przybycia policji wezwanej histerycznym wrzaskiem pani Coleman, instrumenty pokryły się grubą warstwą rdzy. Fiolki, w których znajdował się klej naczyniowy, grona różnych elastycznych alweoli, zapasowe szare komórki i zwoje nerwów czuciowych, wypełniły się czarną mazią, a po ich otwarciu buchnęły ze środka cuchnące gazy rozkładu.
fragment opowiadania "Czarna walizeczka"