Ależ to jest urocze!!
W postaci tej książki otrzymałam monolog pani Elżbiety Brook, żony dyrektora fabryki porcelany, matki sześciu córek i syna. Właśnie fakt posiadania aż sześciu córek, których nie są w stanie wyposażyć, jest cieniem na szczęśliwym życiu narratorki (bo mąż jest ogólnie zadowolony z życia, a dzieci uwielbia).
W niewielkim Porthlew w Kornwalii życie toczy się dość utartymi szlakami, a matka żywiąca obawy o przyszłość swoich córek nie bardzo ma możliwości, by cokolwiek zmienić, umożliwić im zawieranie nowych znajomości, czy wręcz prezentować je w towarzystwie. Co prawda pani Elżbieta nie zamierza tego robić, jest osobą myślącą, rozsądną, a nawet jak na swoje czasy i miejsce (angielska prowincja, lata 30. XX wieku) dość wyemancypowaną. Niepokoi się przyszłością córek, ale nie w głowie jej stosowanie jakichś specjalnych zabiegów, by zdobyć dla nich mężów. Poznajemy całą rodzinę - każda z córek jest inna, każda ma swoje upodobania i sposób na życie, każda (prócz Salci, która jeszcze jest dzieckiem) w czasie trwania opowieści znajdzie swoją drogę.
Odnalazłam w tej książce dokładnie to, czego oczekiwałam, to książka jak rurka ze słodką bitą śmietaną i tak jak one ma czarodziejską moc poprawiania humoru. Miewam czasami chęć na poznanie sympatycznych bohaterów, dowcipne dialogi i historie pełne niegroźnych problemów, które same się rozwiązują. Bardzo polubiłam bohaterkę, jej stosunek do córek, cierpliwe podejmowanie prób znalezienia równowagi pomiędzy wymaganiami stawianymi kobietom-matkom, a pragnieniem szczęścia dla swoich dzieci, przedkładanym ponad merkantylne sukcesy mariaży planowanych dla jej córek przez zamożną i niezwykle irytującą ciotkę.
Bardzo żałuję, że nie są dostępne inne pozycje tej autorki.