Senior rodu de Brandtów zostaje skazany na śmierć. Jego syn zostaje oszczędzony, ale musi opuścić swój kraj i udać się na południe. Na pograniczu próbuje pomagać ludziom w starciu z grasantami.
Gdyby Sanderson napisał tę historię, toby wyszły cztery tomy, po tysiąc stron każdy i jeszcze byśmy wszystkiego nie wiedzieli. Michał Podgórski zmieścił się w nieco ponad trzystu stronach i niczego tu nie zabrakło. Nie wiem jak autor to zrobił, ale to jest kompletna historia z bohaterami, których miałam wrażenie, że znam na wylot, osadzona w świecie, który również był mi znajomy i zrozumiały. I nie, to nie dlatego, że ja już to kiedyś gdzieś czytałam, ale dlatego, że Podgórski doskonale wszystko opisał.
Akcji jest tu sporo, właściwie nie ma chwili na zaczerpniecie oddechu. Leciałam przez rozdziały jak szalona. I jak na mnie przystało, szukałam haka na autora. Już, już prawie miałam jeden błąd, ale przeanalizowałam to z chłopem i okazało się, że błędu nie ma. I ja się kłaniam w pas, bo dobra i dopracowana książka to jest to, co tygryski lubią najbardziej.
Jeśli szukacie lekkiej fantastyki, to już nie musicie. Wyruszcie w ostatni rajd z Dardanem de Brandtem.