Recenzja powstała dla grupy Fantastyka na luzie
Wciąż nie mogę uwierzyć, że książka leży przeczytana na półce. Dlaczego? Ano może dlatego, że bardzo mnie wciągnęła ta część i chociaż nie była bez wad, sprawiła, że nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po kolejny tom.
Alina uciekła od Zmrocza, a przynajmniej tak jej się wydaje. Niestety wolność okazała się być tylko iluzją, bo on ją znajduje. Chce znaleźć kolejny amplifikator, żeby jeszcze bardziej zniewolić moc Aliny.
Zacznę od tego, że trochę jak było w 1 części, tak i tu non stop coś się dzieje. Bohaterowie tylko na pozór mają spokój. Kłopoty się piętrzą, Alina i Mal muszą sobie radzić w nowej roli. Pojawiają się nowi bohaterowie (w tym mój crush, o którym opowiem potem) i jest naprawdę ciekawie.
Tylko jest małe "ale". Główna para bohaterów irytuje, wkurza i mnie denerwuje. Alina mimo wszystko jest wciąż nieodpowiedzialna i popełnia błędy nowicjusza. Jej miłość do Mala wcale mnie nie przekonuje, zdaje się to być dziewczęcym zauroczeniem. Więcej chemii można ujrzeć między nią a Zmroczem, co notabene było pięknie pokazane w 1 tomie.
Niemniej sytuację ratuje mój rycerz w lśniącej zbroi, moje cudeńko, mój crush, który wkracza z całą swoją inteligencją, kąśliwymi uwagami i tym wszystkim co jest po prostu wspaniałe. Od pierwszej chwili pojawienia się kapitana Strumholda pomyślałam sobie, że to niezwykła postać. Nie pomyliłam się nawet o trochę. Jego dialogi czytałam z uśmiechem na u...