Fregment: Widziałem — rzekł Marteau — sędziów nieprzekupnych. Było to na obrazie. Schroniłem się był niegdyś do Belgii, by ustrzedz się przed pewnym zbyt natrętnym sędzią, który wmawiał mi koniecznie, jakobym spiskował był z anarchistami. Nie znałem mych rzekomych wspólników, a oni znów nie znali mnie; sędzi naszemu nie szkodziło to jednak. W zapale w niczym nie widział dla siebie trudności. Nic nie mogło przekonać go dostatecznie, a mimo to wciąż dalej prowadził śledztwo. Mania jego wydała mi się niebezpieczną. Udałem się więc do Belgii i zamieszkałem w Antwerpii, gdziem znalazł miejsce subjekta w handlu korzennym . Pewnej niedzieli ujrzałem dwóch nieprzekupnych sędziów na obrazie Mabuse’a w muzeum. Należeli oni do zaginionego już gatunku. Chcę powiedzieć przez to, że byli to sędziowie wędrowni, którzy przenosili się z miejsca na miejsce drobnym truchcikiem swych szkapiąt. Piesi żołnierze, uzbrojeni w lance i łuki stanowią ich eskortę. Ci dwaj brodaci o bujnych włosach sędziowie, noszą na głowach, jak królowie w starych bibliach flamandzkich, dziwaczny i wspaniały stró j, coś pośredniego między diademem a szlafmycą. Ubrani są w kwieciste brokaty. Stary mistrz nadał rysom ich twarzy wyraz powagi, spokoju i łagodności. Ich rumaki są tak, jak oni, łagodne i spokojne. Jednak sędziowie ci różnią się usposobieniem i zasadami; widać to natychmiast.