„Jest, jak jest, lepiej nie będzie”.
Przyjmij zaproszenie do małego miasteczka, gdzie chyba zatrzymał się czas.
Poznaj „prawdziwą polską rodzinę”.
Daj się ugościć.
Butów możesz nie zdejmować, ale flaszę na wstępie powinieneś przynieść, bo bez niej jest ryzyko, że rozmowa może się nam nieco nie kleić.. do tego stopnia, że jeszcze byłbyś skłonny pomyśleć, że chałupy Ci się pomyliły. A tak, jest gwarancja, że porozmawiamy „na poziomie”.
Usiądź przy stole z domownikami. Wszyscy są. No prawie wszyscy.
Kawę, herbatę, cappuccino orzechowe?
Będzie miło, wesoło, przaśnie.. właśnie.
Napijemy się, pogadamy. Liźniesz trochę plotek i historii. Opowiemy Ci o naszej zacnej rodzince „mającej Boga w sercu”, poznasz moją ślubną, synka i córeczkę młodszą, bo ta starsza już wyfrunęła „na zmarnowanie” z rodzinnego gniazda, ale coś czuję, że wróci.. Sąsiadów też Ci nakreślimy. Zdradzimy Ci nawet kilka sekretów, ten o czarnej owcy w naszej rodzinie.. wyborny. Poczęstujemy Cię bigosem, zupą grzybową, śledzikiem – nie jakąś tam chińską zupką z torebki czy mrożoną zapiekanką. Mam tu czteropak zapuszkowanego piwa i pół litra markowej wódeczki. Nie zwracaj uwagi na te świńskie pisemka rozrzucone pod stołem. Ja tu pilnuję, żeby nie sprowadzić rodziny na manowce. Potrafię krzyknąć, ryknąć, przyłożyć.. przy tym za kołnierz nie wylewam. Bo wiesz...