Z początku trudno się przyzwyczaić do specyficznego języka, ale wsiąkłem w organiczny świat społeczeństwa. Gdzie szklane domy są nagrzane od słońca, gdzie szklane podłogi oraz wielki mur odgrodził nowy gatunek od prymitywizmu czy domu starożytnych, gdzie mieszczą się wspomnienia dawnych kultur. Zaiste, dziwna lektura, która pokazała abstrakcyjny, kiczowaty świat jutra. Protoplasta wszystkich późnych antyutopii, gdzie szczęściem ludzkim jest wspólnota, zaplanowane godziny na sen oraz pracę, seks na talony, czy powszechna wiara w obserwatorów, którzy niczym bóg - patrzą, czy nikt nie psuje ,,ideowego'' systemu. Kopalnia inspiracji, do której odwołują się tacy autorzy, jak George Orwell, Aldous Huxley czy Arthur Clarke. Nie spodziewałem się, że ktoś pokaże fałszywy raj jako zaprogramowany mechanizm. Poezja pisana matematycznym kodem, gdzie wyobraźnię amputuje się w medycznym punkcie. Powszechny strach przed indywidualizmem - społeczeństwo szklanego miasta nie toleruje ,,wyskoków'', odejścia od rutynowego rozkładu dnia. W zasadzie, czy to nie dzisiejszy świat, gdzie mamy zaplanowany czas, kiedy mamy odebrać dziecko ze żłobka, pójść do roboty na 6 rano, kiedy korzystamy z urlopu, a my niczym nie wyróżniamy się w tłumie? Utopijna mara, gdzie dusza jest chorobą, a własny wybór zbrodnią nad doskonałością istnienia zorganizowanego społeczeństwa? Pisane, jakby to maszyna miała przejąć kontrolę nad ludzkimi emocjami, ludzkość podporządkowana rozkładowi bez rozkładu. Ostre, satyryczne, groteskowe. Gdzie narratorem jest matematyczna liczba, a ludzie jak sen przepadają w brylowatej rzeczywistości, odgrodzonej od natury, pierwotnych instynktów. Wszyscy nakreśleni bez imion, bez twarzy, czy dusza mogłaby być ujemnym skutkiem doskonałości? Ciekawe studium, jak łatwo sprowadzić uczucia do abstrakcyjnej myśli.