„Jeden obraz prowadzi do następnego” – tak można by w największym, zdecydowanie zbyt dużym skrócie opisać efekty poetyckiej pracy Marcina Czerkasowa. Obszerny tom „Mountain View” proponuje kalejdoskop tychże, ale już od pierwszego wiersza czuć, że coś tu nie gra. Elementy tworzące obrazy – układające się z kolei w drobne historie, absurdalne zestawienia, śmiałe dociekania czy notatki z bezosobistego dziennika – zmontowano z obiektów różnej skali, a szereg przesunięć kategorii tych obiektów, na zasadzie glitchu wpisanego w niemal każdą strofę, odrealnia ledwo co uchwycone w lekturze narracje. Nie są to obiekty przypadkowe. Odnoszą do aktualnych i możliwych realiów politycznych, tendencji społecznych, tyle komunikowalnych, co zużytych pragnień jednostek oraz kontrkulturowych estetyk. Są nie tyle krzywym zwierciadłem, co lustrem stworzonym z wielu warstw, z których część dawno uległa rozbiciu. Posługiwanie się nim, a więc i wielokrotna lektura, jest gestem skupienia, a być może i niezgody – odmowy wobec punktu spojrzenia, który kapitał i spektakl uznają za dogodny w warunkach nadciągającej katastrofy.