Spodziewałem się czegoś innego. Nie wiedziałem tak naprawdę, za co się zabieram. Moim jedynym zainteresowaniem było samoświadome SI które tutaj się znajdowało. Koniec końców otrzymałem książkę raczej trudną w odbiorze i średnio rozrywkową. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że to gatunek fantastyki socjologicznej który jest daleko od tego, co mnie interesuje.
Zdecydowanie największy zarzut jaki do niej mam to ilość opisów. Opisów jest za dużo, a dialogów za mało. Nie mówię, że nie ma ich być wcale. Trzeba to jakoś zrównoważyć. Na początku ta równowaga była. Ale później ciągłe opisy tego, co robią bohaterowie albo tego, co się działo, męczyły mnie. Sami bohaterowie ujęli mnie, szczególnie SI. SI – Mike był dokładnie tym, czego szukałem. Stety niestety wolałbym go zobaczyć w bardziej ‘rozrywkowej’ książce. Ale koniec końców tęsknię, że to już koniec Luny. Nie powiem, że te 400 stron minęło gładko, ale... chciałbym więcej. To naprawdę dobra książka.
Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Mike umiera. Główny rewolucjonista, bez którego nic by się nie udało, przyjaciel, kończy swój żywot. Ale czy na pewno? Mam dwie teorie. Bardziej wierzę w tą pierwszą niż drugą.
Pierwsza:
- Chłopcom Brody’ego spodoba się twój pomysł. Tym, którzy akurat będą trzeźwi. - Rozmyślałem o jego pomyśle. - Mike, czy oglądałeś dziś TV?
- Obserwowałem, ale nie powiem, żebym oglądał. A dlaczego?
- Spojrzyj no tylko.
- No, już spojrzałem. I co?
- Ob...