Juliet i Declan to dwoje zagubionych nastolatków, którzy próbują poradzić sobie po tragediach, które przeżyli. Juliet straciła matkę, z której stratą nie może się poradzić, a Declan w wyniku kary musi wykonywać prace społeczne. Ich losy łączą się w momencie, gdy chłopak odpisuje na jeden z listów, który dziewczyna pozostawiła na grobie swojej matki. Z każdą kolejną wymienioną wiadomością, nastolatkowie nawiązują więź, którą jednak może zerwać odkrycie prawdy.
Czy ta książka mnie czymś zaskoczyła? Niezbyt.
Czy jest warta przeczytania? Jasne, że tak.
"Listy do utraconej" pokazują, że nie należy oceniać kogoś po paru plotkach, które (o dziwo) mogą dość sporo odbiegać od prawdy.
"Listy do utraconej" pokazują, że ktoś na pozór idealny, może mieć drugie życie.
I dlatego lubię tę książkę. Choć przyznam, że spodziewałam się, że bardziej mnie wzruszy. Jednak nie znaczy, że nie wzbudza ona żadnych emocji. Parę razy miałam ochotę przytulić jednego z bohaterów, natomiast inny wywoływał u mnie mało pokojowe zachowanie.
Ważnym elementem powieści jest fotografia, która przewija się od początku. I Juliet często o niej piszę, myśli - to jej pasja, od której odsunęła się po śmierci matki. I przemyślenia dziewczyny, dość mocno wpłynęły na moją chęć robienia zdjęć. Zaczęłam zadawać sobie pytania - co pokazują moje fotografie?
Historia o Juliet i Declani...