Nie ukrywam, że gdy zobaczyłam "Lekcje francuskiego" po raz pierwszy, miałam wrażenie deja vu. Byłam pewna, że już gdzieś to widziałam.
Teraz informacja dla osób sugerujących się okładką: To nie jest wznowienie czy też inne wydanie "Sezonu na męża" aczkolwiek stanowi jego (jej?) lustrzane odbicie.
https://nakanapie.pl/ksiazka/sezon-na-mezaW tym przypadku ważne jest również nazwisko autora.
Taka wydawnicza ciekawostka. ;p
Teraz słowo o samych "Lekcjach..."
W największym skrócie: Cztery przyjaciółki, dotychczas podpierające ściany a zmotywowane przez jedną z nich, stają do walki o swoje (czytaj: mężczyzn, na których im zależy). Jako pierwsza rękawicę angielskiej socjecie rzuca uzdolniona językowo Claire. Postawiona pod murem, przeobraża się z przywiędłej paprotki w pięknego motyla; również jeśli chodzi o charakter. Jej wybrany, dotychczas ślepa komenda, dostrzega walory, których może jej tylko zazdrościć. Tylko dziękować Claire, że chce się z nim dzielić talentem.
Ogólnie nie mogę narzekać. Jak to w Harlequinach bywa, jest romantycznie, trochę ckliwie, miejscami absurdalnie i naiwnie ;w finale nad wyraz sympatycznie.
Przyznaję, miejscami jeżyły mi się kolce i historia zgrzytała piaskiem w zębach.
Ale przecież to tylko romans spod znaku farsy i burleski. Na pewne kwestie trzeba przymknąć oko i zapomnieć, że patrzy się na nie z drugiej strony barykady.
Uznajmy roboczo, że w trakcie lektu...