Nie lubię książek, które są zbiorem felietonów publikowanych wcześniej w prasie. Nie lubię książek ukazujących jakąś rzeczywistość jednostronnie. Nie lubię książek smutnych. Wszystkie te cechy mają „Kwiaty w pudełku”.
Autorka miała taki pomysł: odczarować egzotyczną Japonię, pokazać jej zupełnie inną twarz, przywołując tylko te zjawiska, które przez europejskiego czytelnika będą odebrane negatywnie, wręcz patologicznie. Takim bezkompromisowym doborem tematów z pewnością zaszokowała (mnie też), kreśląc obraz państwa, w którym szerzy się analfabetyzm i choroby, bezdomność, zacofanie, duża część społeczeństwa finansowo ledwo wiąże koniec z końcem, staruszkowie ledwo dyszą, opieka medyczna pozostawia wiele do życzenia, a szkolnictwo leży na obu łopatkach. Ależ Japonia!
Wierzę jej i kilkunastu kobietom, których opowieści spisała, ale zabrakło mi głębszej analizy czemu tak się dzieje oraz przeciwwagi dla tych wszystkich okropności - pokazania jakichkolwiek pozytywnych aspektów, a nie tylko i wyłącznie cierpienia kobiet. Bo ze stron książki wyziera wizerunek kobiety tylko nieszczęśliwej, dyskryminowanej, z poczuciem krzywdy i tak uciśnionej, jak w mało którym kraju na świecie. Przepraszam, a są tam, w Japonii jakieś szczęśliwe kobitki?
Rozumiem - taka była koncepcja autorki. Wszystko tylko w czarnych barwach, ale ja tego nie kupuję.
Historie kilkunastu Japonek, kilkanaście sfer życia, różne oblicza dyskryminacji i niesprawiedliwości społecznej (w ...