Carl Mørck, policjant po przejściach, zostaje mianowany szefem nowego oddziału policji, Departamentu Q, który ma zajmować się starymi, ważnymi, ale nierozwiązanymi sprawami. I choć rząd przeznacza na ten projekt miliony, dla szefa policji jest to raczej okazja do odsunięcia na boczny tor nielubianego Carla. I pewnie cały plan by się powiódł – Mørck nie pali się do pracy – gdyby nie Assad. Assad jest imigrantem, ma zajmować się sprzątaniem i pracą biurową, ale posiada duży dar wtrącania się w nie swoje sprawy, i jest bystry. Tych dwoje, trochę wbrew prawu, zaczyna tworzyć zgraną drużynę.
Zupełnie przypadkowo pierwszą sprawą, którą zajmuje się ten dziwny tandem, jest zaginięcie parlamentarzystki Merete Lynggaard sprzed 5 lat. Do tej pory nie odnaleziono jej zwłok, a im bliżej Carl zapoznaje się ze sprawą, tym dobitniej uświadamia sobie, jak duże zaniedbania miały miejsce.
Nie powiem, żeby akcja toczyła się wartko, siłą powieści jest raczej tło obyczajowe, historia Merete, a także dramatu, który miał miejsce, gdy kobieta była jeszcze młodą dziewczynką. Jednak im bliżej rozwiązania, Autor umiejętnie stopniuje napięcie. Zabieg ten jest tym bardziej skuteczny, gdyż czytelnik wie więcej, niż detektyw Mørck.
Jest jednak kilka kwestii, które mi osobiście „zgrzytają”. Po pierwsze Autor posiada dość dużą wiarę w siłę ludzkiej psychiki. Druga sprawa – ciężko uwierzyć, żeby Assad, imigrant, prawdopodobnie polityczny, został zatrudniony w policji. Może ta kw...