W wielkim skrócie, jestem rozczarowana. Nie gustuję w literaturze która koncentruje się na samobiczowaniu.
W internecie pojawiały się głosy, jako że ,,Kirke" to jakiś fenomen, że ,,celebruje siłę kobiet w męskim świecie" (głównie źródła zagraniczne)... Nic z tych rzeczy. Jak już, książka portretowała słabość kobiet, w tym wypadku Kirke.
Kirke, która od zawsze płaszczyła się przed bogami, Kirke, która zgadzała się na wszystko, Kirke, która potrzebowała mężczyzny u boku by mieć poukładane w głowie, Kirke, która dla syna zrobi wszystko.
Ale co Kirke, zrobiła dla siebie? Przemieniła się w człowieka, by uciec przed boskością. W sumie, to robiła przez cały swój byt: uciekała ze strachu od bogów, od rodziny, od samej siebie.
To jest książka o gloryfikowaniu męczeństwa i poświęcenia, by znaleźć sens życia.
Jedyne co ratowało tą książkę, to świetna narracja autorki oraz Marta Wągrocka, która bajecznie przeczytała to w formie audiobooka.