Są istoty, które dotknięcie ducha naznaczyło nieodwracalnym znamieniem. Nie jest to znamię przypadające wybrańcom ducha; widnieje ono na ciele tych, którzy duchowi stawiają opór. Takim jest Jakub, który mocował się z aniołem na miejscu zwanym Penuel i którego anioł naznaczył wywichniętym biodrem. Takim jest najwyraźniej Franz Kafka, którego skrzydło zostało przetrącone, gdy zderzył się ze ścianą blasku. Wtedy też został oznaczony tatuowanym napisem „Człowiek”.
Nie możemy nie dostrzec w tym nacięciu skóry złowrogich, mrocznych barw, jakie nadał im późniejszy bieg czasu. Wtedy blask zamienił się w ogromny cień; z jego wielkości, która nie udźwignęła ciężaru wydarzeń (o których Kafka nie mógł wiedzieć), nie zapobiegła tragedii spopielenia, pozostał szary zarys. Szary jak popiół. „On” odnosi się tyleż do człowieka, co do boskiej świetlistości. Teraz nawet Bóg ma pod pachą wytatuowany napis „Człowiek”. To jego jedyna szansa ocalenia. Na scenie dziejów pozostał tylko „niezdarnie nieopierzony człowiek”. Człowiek szukający siebie w starszych, wcześniejszych formach, wygrzebujący się z owadzich lub ptasich kształtów. Człowiek, być może, już posthistoryczny, który postrzega siebie w postaci „zwierzęcego mędrca bądź mądrego zwierzęcia”. Człowiek, który „W zgiełku zatłoczonych ulic, wśród obcych twarzy” pragnie „odnaleźć swoje wspomnienie na pustkowiu”, a jest to, być może, wspomnienie nie ludzi, lecz koni, których „łby zwieszały się cierpliwie jak horyzont” „w stopionym śniegu, gdy wokoło / Ognie mrozu płonęły.
(fragment książki)