Coraz bardziej podoba mi się twórczość tego islandzkiego pisarza o trudnym dla mnie do wymówienia imieniu i nazwisku. Jego główny bohater komisarz Erlendur Sveinsson, to bardzo ciekawa postać, którą zdążyłam już polubić. Podoba mi się jego melancholijny smutek, stanowczość i upór w dążeniu do celu. Nawet jeśli przesłanki ku temu są mało zachęcające.
Twardy facet, a jednocześnie pomimo swojej osobistej dość nieciekawej sytuacji, potrafi współczuć tak bardzo, kobiecie, której narzeczony tak po prostu zniknął, jak i wszelki ślad po nim...
Tym razem dostała mu się dziwna sprawa do rozwiązania. Znikająca z jeziora Kleifarvatn woda, odsłoniła spoczywający tam od dziesięcioleci ludzki szkielet, z przyczepionym doń dziwnym urządzeniem.
Śledztwo jest trudne i żmudne i zabiera nas czytelników, aż do lat 50, do czasów zimnej wojny, Lipska i STASI, czyli wschodnio niemieckiego Staatssicherheitsdienst. Swoją drogą Arnaldur, pokusił się o swoistą wyliczankę dotyczącą STASI i powiem, że zrobiło to na mnie spore wrażenie, już nawet poza cała książką, wrażenie dodatkowe. Ilość ludzi pracującej dla tej formacji, ilość mieszkań, jakimi dysponowali agenci itd. itp.... wprost zatrważające.
Oczywiście, zagadka zwłok w "suchym" jeziorze została w końcu wyjaśniona, natomiast nie wyjaśniono (czyżbym przegapiła?) mi, dlaczego ubywało tej wody w jeziorze przez jakiś czas, a potem znowu napłynęła??
Chyba że przyjmę wyjaśnienie, które pada w książce, że j...