Bardzo mi się podobała ta książka Jodi Picoult, może nie było zaskakujących zwrotów akcji, ale bardzo dramatyczna. Najbardziej mi przypadła do gustu opisana sytuacja między księdzem a rabinem w programie telewizyjnym, kiedy to oboje próbują nakłonić widzów do swoich racji (jeśli przeczytasz będziesz wiedzieć o co mi chodzi). Polubiłam księży, którzy nie wydali mi się powierzchowni ani nadęci, polubiłam nawet rabinów, chociaż jak dla mnie gadali bzdury i trochę polubiłam matkę Mariah (ale tylko trochę), za to jak nie znosiła Colina, nawet Faith polubiłam (a rzadko mi się zdarza polubić dzieci) za to, że nie była nieznośnym bachorem wykorzystującym sytuację w swojej rodzinie. Polubiłam nawet panią mecenas, może za te kłótnie z tym lalusiem-adwokatem Colina. A dlaczego 7/10? Może dlatego, że Mariah mi strasznie działała na nerwy. Współczułam jej sytuacji, w których niejednokrotnie się znalazła, ale nie mogłam tego znieść, że była taką słabą naiwniaczką. Kiedy czytałam JESIEŃ CUDÓW mówiłam w duchu do "Rye":"trochę godności, kobieto, trochę klasy". Jak dla mnie powinna być właśnie taka: godna, z klasą i kiedy trzeba to twarda, a nie ciepła kluska pod spojrzeniem Colina. Nie znosiłam ex męża Mariah za wszystko co im zrobił, począwszy od zdrady, skończywszy na założeniu nowej rodziny i walki o Faith (później się kapnął). Irytował mnie Ian, najbardziej z tym głupim ateizmem i to jeszcze na forum publicznym i że użalał się nad sobą, pomimo iż jego brat miał gorzej.Irytowała mnie ...