Rok temu zakochałam się w pierwszej książce Karen Schaler, więc kiedy dostałam propozycję zrecenzowania jej najnowszej książki - byłam zachwycona. Byłam ciekawa co tym razem autorka dla nas przygotowała.
Gdy okazało się, że powracamy do tematu Obozu Gwiazdkowego zaczęłam zacierać dłonie. Przecież to właśnie ten motyw tak bardzo zachwycił mnie w poprzedniej książce.
Pióro Pani Karen nadal zachwyca, przez historię po raz kolejny dosłownie przepłynęłam. Opisy nie są przydługie, a dialogi idealnie skonstruowane. Wszystko ze sobą współgra. Czasem zabawne, czasem infantylne, ale nadal przyjemne. Po prostu chce się to czytać i nie przestawać. Mimo tego, że książka ma ponda 400 stron - zupełnie tego nie czuć.
Jednak cały czas porównywałam tę historię do poprzedniej i niestety, ale nawet sama autorka dała mi odczuć, że to wszystko już było. Fajnie, że powracamy do idei obozu gwiazdkowego, ale wiele sytuacji jest się powtarza. Moim zdaniem autorka po prostu odświeżyła poprzednią historię. Mimo tego, nie można stwierdzić, że jest to odgrzewany kotlet. Autorka wniosła tu coś nowego, jednak to nadal wygląda jakby było to pisane na bazie poprzedniej książki.
W tej historii zabrakło mi chemii między mną, a bohaterami. Byli oni bardzo słabo wykreowani, niektórzy płytcy i nijacy. Zabawni, ale to wszystko co zostało mi w pamięci.
Mimo wszystko od książki bije bożonarodzeniowych nastrojem, a zapachy pierniczków i gorącej czekolady unoszą się zna...