Kiedy pewnego razu podczas zajęć usłyszałem cyniczne stwierdzenie: „proszę państwa, tak naprawdę nie sprzedajemy towaru, ale jego opakowanie, a nasi klienci też nie płacą nam za towar, ale za swoje wyobrażenie o nim, wyrobione na podstawie opakowania i inteligentnej reklamy”, uwierzyłem w to, ale tak jakby nie do końca. Dziś mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością: tak panie Tracy, miał pan absolutną rację, ale przekonała mnie do niej w pełni dopiero książka „Gildia magów” Trudi Canavan.
Powieść niezbyt wysokiego lotu, momentami naiwna, a nawet dziecinna, z wyraźnymi często błędami warsztatowymi, robi wrażenie zadania domowego, jakiejś wprawki, ćwiczeń, nauki. I ponoć faktycznie kolejne książki Trudi Canavan są sukcesywnie coraz lepsze, ale ja tego sprawdzać już nie zamierzam.
Jedno, co mogę o niej pozytywnego powiedzieć – o książce, nie o pani Trudi – to to, że ma absolutnie genialne opakowanie, czyli nieprawdopodobnie dobrą okładkę. Jest to mistrzostwo najwyższego lotu, zasługujące na Oskara w swojej klasie. Potencjalny nabywca, widząc taką okładkę musi wręcz uznać, że zawartość jest równie dobra i… tak też ją odbierać.
I to by było na tyle…