UWAGA SPOILER! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
Co roku magowie gromadzą się by przeprowadzić czystkę, która ma za zadanie oczyścić ulice Imardinu z włóczęgów i żebraków. Ludzie opuszczają miasto, ale grupka osób postanawia obrzucić magów kamieniami. W niej znajduje się młoda dziewczyna, która wkłada w rzut całą swoją złość. Nieoczekiwanie kamień przebija barierę i trafia jednego z magów. Od tego momentu życie dziewczyny zmienia się diametralnie.
Już kiedyś miałam możliwość przeczytania tej trylogii, więc z czystej ciekawości postanowiłam sprawdzić jak dużo pamiętam. Okazało się, że niewiele. W tomie pierwszym denerwowała mnie nieudolność magów. Niby tacy potężni, a nie potrafili złapać Sonei. W drugim irytowała mnie sama Sonea. Nowicjusze dawali jej do wiwatu, a ona zamiast pokazać im gdzie ich miejsce to czekała nie wiadomo na co. Brakowało mi w tej części Rothena i przyjaciela naszej głównej bohaterki, Cery'ego. W ostatnim tomie wkurzała mnie Gildia i jej członkowie. Zamiast iść z postępem to uczepili się swoich zasad i byli ślepi na wszystko co się dzieje.
Dość mocno kuły mnie w oczy "miłosne podboje" Sonei. W pierwszej części czuła co nieco do przyjaciela, w drugiej zadurzyła się w synie Rothena, żeby w trzecim tomie poczuć miętę przez rumianek do Akkarina. O mistrzu Dannylu i jego upodobaniach nawet nie będę wspominać, bo mam wrażenie, że ten wątek pojawił się znikąd. Nic nie wskazywało, że autorka postanowi tak pokierować jego losem.
...