Biorąc do ręki książkę Joanny Sykat "Gdy zabłyśnie światło" urzekła mnie już sama okładka. Piękna fotografia, dom, światło, biło z niej ciepło i miłość. Dlatego miałam bardzo duże oczekiwania co do fabuły. Czy to się sprawdziło?
Główna bohaterka to czterdziestokilkuletnia Adrianna. Kilka lat temu rozeszła się z mężem, przeżyła to bardzo, zdiagnozowano u niej wtedy nerwicę. Po długim leczeniu wreszcie zaczyna wychodzić na prostą. Wraz ze swoją nastoletnią córką, Aleksandrą, mieszka w dużym domu na obrzeżach miasta. Jest nauczycielką języka polskiego. Od dwóch lat związana z mężczyzną. Jednak trauma poprzedniego związku nie pozwala Adriannie na całkowite otwarcie się na Michała. Choć mężczyzna okazuje jej miłość, jest na każde zawołanie, nie dostał zielonego światła na przeprowadzkę do swojej ukochanej.
I wydawać by się mogło, że to ot taka sobie ckliwa historia. Nic bardziej mylnego.
Już sam prolog budzi nasze zaciekawienie. Mężczyzna i kobieta idą obok domu Adrianny i wspominają, że kiedyś było tu światełko, które symbolicznie oświetlało ulicę. Kobieta do tego dodała, że ile razy wtedy tu przechodziła, zawsze się uśmiechała.
A od pierwszego rozdziału mamy istny armagedon. Okazuje się, że matka z córką kompletnie się nie dogadują. Aleksandra oskarża mamę o to, że to przez nią tata odszedł. Adrianna natomiast oskarża córkę o to, że ta robi jej na złość. Z domu zaczynają ginąć różne rzeczy, późn...