Nie miałam jeszcze sposobności, by zapoznać się z twórczością Joanny Sykat, mimo iż najnowsza książka jest już dziesiątą w jej karierze. Do sięgnięcia po tytuł zachęcił mnie opis na okładce. Zapowiadał dawkę emocji, szczyptę magii i życiową historię, z którą można się utożsamić. A jak było naprawdę?
Główna bohaterka Adriana obarczona traumą po trudnym rozwodzie i zbuntowaną nastolatką zamieszkała w domu usytuowanym na obrzeżach miasta. Poznała osobę bliską sercu, ale po przeżyciach z poprzedniego związku trzymała Michała na dystans. Szczególnie że nastolatka również i na nim wyładowywała swoją agresję i niezadowolenie z nowej sytuacji. Adriana lubiła swoją pracę w szkole, wielki dom, mimo kosztów utrzymania i wysiłku włożonego w jego wygląd, kochała, ale po pewnym czasie coś zaczęło być nie tak. Niektóre przedmioty znikały, inne się pojawiały, burząc z trudem zdobyty wewnętrzny spokój kobiety. Co się tak naprawdę działo w jej najbliższym otoczeniu? Ujawniła się jej uśpiona choroba, czy ktoś robi sobie z niej paskudne i okrutne żarty? Jej życie przestało już być stabilne i bezpieczne, wkradł się w nie niepokój.
Historię czytało się szybko, ale w sumie była to dla mnie książka o niczym. Joanna Sykat miała zamysł poruszyć w swojej powieści bardzo ważne i trudne tematy, jednak mam wrażenie, że podczas pisania Autorka skręciła w prawo, jej plany zaś w lewo i już do samego końca historii ich drogi się nie spotkały. Niby los bohaterów nawiązywał do coraz powszechniejszej, mało rozumianej i męczącej dla wszystkich choroby, jaką jest nerwica, do trudnego rozwodu i wychowywania zbuntowanej nastolatki, która nie rozumie, dlaczego matka odeszła od jej ukochanego taty. Historia chyba też miała pokazać borykanie się z konsekwencjami, jakie mogą zaistnieć w naszym życiu po podjęciu trudnej decyzji i o tym, jak łatwo błędnie, pochopnie kogoś ocenić. Nie znając całości sprawy oraz pobudek, jaką daną osobą kierowały, możemy ją bardzo skrzywdzić i zamienić jej życie w koszmar. Tematy ważne? Uważam, że tak, jednak Autorka zrobiła to według mnie w sposób tak uproszczony, powierzchowny, że podczas lektury nie odczuwałam żadnych emocji. Byłam jak ta przysłowiowa zimna ryba, a chyba nie tak to powinno wyglądać. Może gdyby Autorka skupiła się tylko na wybranych wątkach, byłoby dużo lepiej, historia nabrałaby rumieńców, a tak miałam do czynienia z delikatnym, ostrożnym liźnięciem wierzchołka góry lodowej.
Na plus można zaliczyć przyjemność czytania wynikającą ze stylu Autorki oraz końcowe przesłanie, że zawsze po ciężkich chwilach zabłyśnie światło, by choć trochę rozjaśnić mrok życia. Niestety to nie wystarczy, by się historią zachwycić. Książka nie jest zła. Widać, że Autorka dysponuje solidnym warsztatem pisarskim. Potrafi zaciekawić i zgrabnie poprowadzić akcję, jednak lektura jest na kilkanaście deszczowych godzin i na długo nie pozostanie w głowie. Ot powieść, jakich wiele obecnie na rynku.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Prozami.