Imię to przecież tylko hasło, znak wywoławczy. Więc powiedzmy - Ewa. Powiedzmy - Stefan. Ale wokół nich inni: jak w ciepłe popołudnie na ruchliwej ulicy taksują się - jakby z pomieszanych przedziwnie talii kart - twarze,gesty,słowa. I w tym tłumie każdy jest i nie jest sam. Jak to w życiu albo w książce, jak na ulicy. Więc Michał, Stefan, Ewa. Więc ja...
"Mamy nie było. Co za ulga! Można więc rozpaczać bez świadków, rwać sobie włosy z głowy, wyć z bólu, albo wyskoczyć z czternastego piętra. Co za nonsens! Nie! Nie! Wycofałam się z balkonu. Zapaliłam papierosa i chodząc szeptałam: - Mamo, weź mnie w obronę, powiedziałaś, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić, więc teraz zrób coś, spraw, żeby on cierpiał, żałował za grzechy, bił się w piersi i błagał na klęczkach o przebaczenie, którego nie otrzyma. Nie! Nie! Nie jestem Bogiem i nie obce mi są boskie uczucia i boskie zwyczaje, nie chcę przebaczać, nie potrafię, nie jestem do tego zdolna, chcę się mścić i będę! Naprawdę. Zemsta jest rozkoszą bogów, a ja, choć nie jestem Bogiem, będę się mścić - krztusiłam się dymem, zbierało mi się na mdłości, w końcu rzuciłam papierosa, padłam na tapczan i gryząc narzutę płakałam i nie wiedziałam, co robić, dokąd uciec, jak teraz żyć..."