Rok w rok jesienią dochodzi do zaginięć fanów powieści grozy. Tego roku znika grupka Polaków. Działania policji są bezskuteczne, więc rodzice zaginionych wynajmują prywatnego detektywa. Tropy prowadzą go Paryża. A tam…
A tam - to jacięniemogęcotosięstało! Tę książkę zachwalała mi znajoma i długo mi zajęło zdecydowanie czy gra warta świeczki, bo nie było ebooka i musiałam ściągać papierową wersję do Norwegii. Teraz już wiem, że było warto.
To jedna z tych powieści, gdzie akcja rozkręca się niespiesznie, a jednoczenie nie ma nic wspólnego z nudą i wybitnie trudno się od niej oderwać. Pomysł na fabułę, że klękajcie narody. Właściwie to ja byłam nawet początkowo zaskoczona, że nic mocnego tam się nie dzieje i zastanawiałam się gdzie ta groza. Do czasu. Nagle autor jak nie przyłożył zwrotem akcji, to ja padłam. Pani Autorze kochany, ależ Pan ucelował w moje gusta. Nie spodziewałam się tej konkretnej tematyki (nic nie mogę zdradzić) i w życiu nie rozszyfrowałabym Pana L.
Końcówkę czytałam z uśmiechem od ucha do ucha. Miało być strasznie i dreszczyk był, ale radocha z takiego zakończenia była większa niż lęk.
Podziwiam autora za odwagę - za taki temat się zabrać to trzeba mieć jaja, że tak kolokwialnie to ujmę. Jestem bardzo na tak i chcę więcej takich powieści!