Nie da się ocenić tej powieści, bez odniesienia do czasów, w których była pisana, oraz do tych, o których w niej jest mowa. Nie można tej powieści porównać z jakąkolwiek współczesną beletrystyką. Powiedzmy to głośno i wyraźnie. To klasyka. Klasyka, za którą osobiście nie przepadam. Na domiar złego, Victora Hugo kazano nam czytać w szkole i to jeszcze mieli to być "Nędznicy". W efekcie powyższego... zabierałam się do tej powieści, jak przysłowiowy "pies do jeża".
Przyznam się od razu.
Po "dzwonnika" sięgnęłam właściwie jedynie... z powodu Garou i przepięknego utworu Belle, który wpadł mi w ucho tak mocno, że obejrzałam cały musical - żałując straszliwie, że w czasie jego premiery... byłam nieletnia i nie mogłam go oglądnąć niejako "na żywo". Gdzieś w międzyczasie wpadł mi w ręce ebook "dzwonnik z notre dame". Nie było wyjścia - przeznaczenie gromkim głosem zawołało "Victor Hugo to nie tylko Nędznicy", choć być może i Nędznicy by mi dzisiaj "podpasowali" bardziej niż w czasach szkolnych...
Zatem kim jest ów Dzwonnik? Chyba każdy słyszał o Quasimodo... Otóż właśnie - to jest ów dzwonnik. Cygański podrzutek, kaleka, garbusek, na dodatek głuchy. O nieprzeciętnej sile fizycznej. I nieprzeciętnym umyśle, o czym świadczyć może chociażby fakt, że opanował czytanie i wysławianie się, pomimo braku bodźców wewnętrznych. Jednak w tamtych czasach uważano go za "syna Diabła", przed prześladowaniami ratował go jedynie fakt, że chodził ulicami rzadko, głównie przesiadują...