Rozczarowanie.
Chyba wszyscy słyszeliśmy o skandalach, które wstrząsnęły irlandzkim kościołem. Pedofilia, dzieci z Tuam, domy dla „upadłych” kobiet. Można oczekiwać, że kryminał, który odwołuje się do takich wydarzeń, opowie nam o tym, jak działa pozbawiona kontroli instytucja totalna, że dowiemy się czegoś o źle rozumianej solidarności, o systemowym ukrywaniu zwyrodnialców, o mechanizmach wykorzystywania i utrzymywania w posłuchu ofiar… Nic z tych rzeczy. Gdyby wierzyć w rzeczywistość wykreowaną przez autorkę, można by przypuszczać, że swoją bezkarność irlandzki kościół zawdzięcza policji – istnej bandzie półgłówków dowodzonych przez półgłówków z problemami, którzy nie byliby w stanie odnaleźć poduszki we własnym łóżku.
Ale najpierw plusy. Kryminał w założeniach jest nieźle pomyślany. Ciekawe są, a raczej mogłyby być, relacje między postaciami. Niestety, mocno szwankuje wykonanie. Im dalej, tym gorzej.
Zacznę od tego, że cały czas uwierało mnie zachowanie policjantów, a zwłaszcza głównej bohaterki, dowodzącej tym całym bajzlem inspektor Lottie Parker. Pewne jej odzywki można wziąć w nawias jako żart czy rodzaj konwencji między przyjaciółmi, ale tu na każdej stronie ktoś (głównie ona) kogoś popycha, warczy, krzyczy, wali w stół pięścią, a przesłuchania to istne kuriozum. Pani inspektor podczas rozmowy z biskupem chce się na niego rzucić, i to chyba przez...