Ojej, dlaczego to sobie robię? Umęczyłem się potwornie. Chciałem zajrzeć, czy lektura po latach sprawi mi jakąś satysfakcję. Nie do końca. Nadal mam problem z tą serią, która nigdy nie była mi bliska. Podobnie, jak w filmach - razi czarno-biały podział. Źli są źli, a ci szlachetni nieskazitelnie czyści. Gandalf mentor, hobbit z przeznaczeniem, Saruman jako postępowiec, a Nazgule, jak to Nazgule - w kapturach, jak dresy spod osiedla. Nawet sobie śpiewają podczas wyprawy. Fiu, fiu. Oczywiście - w książce mamy głębszy kontekst, więcej scen, których nie ujrzycie na ekranie za chiny ludowe! Choćby was piorun strzelił - nie znajdziecie tego w telewizorze w swoich ciepłych bamboszkach trzymając za uszko filiżankę z kawą ze szczyptą miodu czy imbiru. Nie ma takiego bata, który by uderzył, żeby cytaty z książki wylewały się jak z czarodziejskiego kapelusza. No nie, i koniec. Niby przygoda, niby epika, niby klasyka fantasy, a jakoś dręczy, że innym się podoba, tylko ten kundel zza ekranu monitora wypisuje, że się nie podoba. No, jak się nie podoba, jak ma się podobać, i basta! No nie podoba, jak bym chciał. Nawet filmy uważam za kiczowate (szczególnie od części drugiej). Są te wielkie pojedynki, gadki i śpiewy - ratujcie od zagłady, bo świat pierdyknie przez tyrana. Nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, czy każdy musi być fanem takiego staroszkolnego prowadzenia historii? Ciężko się czyta - język toporny, część rozdziałów nadaje się na przemiał. Miłe chwile spędziłem, bo jest ...