Po poprzednich książkach autora raczej z własnej woli nie sięgnęłabym żadną następną, ale akurat ta MUSIAŁA znaleźć się na liście 1001 książek do przeczytania. Dzięki, naprawdę.
Początek zaskoczył mnie nawet pozytywnie - do małej miejscowości, z gatunku tych co to się wszyscy znają i kochają, dotrze podstępne zło. Owo zło objawi się pod postacią dziwnego nieznajomego, który ma dla mieszkańców propozycję nie do odrzucenia - jeżeli zabiją w ciągu kilku następnych dni kogoś ze swoich, on im da tyle złota, że każdy z mieszkańców będzie mógł żyć w dostatku do końca swoich dni. W sumie każdy minus jeden, bo ofiara mordu to się raczej długo nie nażyje.
Oprócz tego będziemy musieli znosić, niestety, rozterki moralne panny Prym, która od nieznajomego dostała ofertę indywidualną, dopasowaną do jej potrzeb. A panna Prym to interesowna mała bździągwa, tak tylko dodam na marginesie.
UWAGA, SPOILER!!!!
Cały ten pomysł wydał mi się nawet ciekawy, myślę - zabiją tę jedną starą babkę i podzielą się łupem, na sto procent. I wtedy nagle pojawia się ono - zakończenie. Zakończenie rujnujące wszystko. Bo wiecie, żeby jeszcze tę odwieczną walkę po prostu wygrało Dobro, że niby ludzie chwilowo postradali rozum z powodu bogactwa, ale im się polepszyło i babci już nic nie grozi.
Nie, nie. Otóż wjedzie panna Prym cała na biało i poinformuje ich, że w sumie nie ma opcji, żeby mogli się wytłumaczyć z ...