Żałuję, że przeczytałam to "arcydzieło". Książka jest absolutnie zła w swojej fabule. Główna bohaterka jest zwyczajnie żałosna i na okrągło narzeka na swój jakże ciężki los. Próbuje grać twardą co wychodzi raczej jak bunt pięciolatka. W ogóle sytuacja z rodzicami jest tak durna, że nie ma tego nawet do czego porównać, niby skrzywdzona, ale tak naprawdę cholera wie o co chodzi. Została zdradzona i nie ważne, że wytłumaczyła sobie wszystko z byłym, ważne że nadal nie potrafi wybaczyć chłopakowi, który ją kocha i wmawia sama sobie, że on ją zdradza, chociaż wszyscy dookoła, włącznie z nim mówią, że tak nie jest i nawet on daje jej tego dowody. Potem, gdy on chce ja przeprosić, ona odprawia go z kwitkiem, zastanawiając się co ma teraz zrobić bo nie chciała, aby wyszedł. Masło maślane. Jeśli to miała być postawa kobiety niezdecydowanej to udało się. Natomiast jeśli postawa kobiety skrzywdzonej przez los to wyszła z tego żałosna komedia, bo nawet namiastką YA tego nazwać nie można. Po kolejne tomy nawet nie sięgam, z obawy, że całkowicie stracę wiarę w literaturę...