„Daleko, coraz bliżej” to jedna z tych książek, po których nie wiesz kompletnie czego się spodziewać.
Jeżeli ktoś spodziewa się starego dobrego skandynawskiego kryminału to na pewno nie ten gatunek.
Niby znałam zarys fabuły, ale to co dostałam w środku bardzo mnie zaskoczyło. Czekałam cały czas na jakieś drastyczne wydarzenie, przemoc, krew, obelgi, a dostałam coś zupełnie innego.
Schulmann opowiedział historię o tym jakim rodzicem nie należy być. Na przykładzie bohaterów książki pokazał wszystkie błędy wychowawcze jakie można popełnić, a co ważniejsze pokazał jakie oddziaływanie mają one na dzieci, z jakimi konsekwencjami dzieci wychowywane w dysfunkcyjnych rodzinach musiały mierzyć się w dorosłym życiu.
Co ciekawe autor żadnej z dysfunkcji rodziny nie pokazuje w sposób oczywisty, wielu rzeczy można się domyślać, ale nic nie jest powiedziane wprost. To pozwala czytelnikowi na wyrobienie sobie własnej opinii o bohaterach książki.
Narracja prowadzona w dwóch perspektywach czasowych pozwala odkrywać przyczyny teraźniejszych relacji braci, ale też prowadzi nieuchronnie do poznania ostatecznej prawdy o tym co wydarzyło się nad jeziorem wiele lat temu.
Końcówka, list matki do synów rozłożył mnie na łopatki, absolutnie nie spodziewałam się takiego zakończenia.
To nie jest łatwa i przyjemna ksiażka, to raczej lektura której trzeba poświęcić...