Nie sztuką jest stworzyć bohatera jednoznacznie pozytywnego – ideał, który ma wszystkie możliwe przymioty. Odwagą zaś jest stworzyć postać, która przez około trzy czwarte książki jest odpychająca, a mimo to dużo nam mówi o tytułowym „czasie porzucenia”.
Olga zostaje porzucona przez męża. Jej świat w jednej chwili się wali. Choć w większość książek podejmujących tę tematykę jest skonstruowana tak, że czytelnik czuje sympatię do tej zdradzonej, życzy jej jak najlepiej, Elena Ferrante nie idzie na łatwiznę i nie podąża tymi utartymi literackimi ścieżkami. Tak sobie myślę, że Olga robi te wszystkie rzeczy, o których tylko śmieją myśleć porzucone kobiety.
W moim odczuciu przełomowy moment tej swoistej żałoby po mężu jest trochę wyolbrzymiony i przerysowany. Mimo to całość bardzo sugestywnie do mnie przemawia. Bohaterka, chociaż za młodu nie mogła zrozumieć skrajnej rozpaczy pewnej kobiety, która znalazła się w analogicznej sytuacji, teraz zachowuje się podobnie. Jest to swoista przestroga dla kobiet przed zredukowaniem się jedynie do roli żony i matki.
Książka nie jest przyjemna – jednak uważam, że czytanie przyjemnych powieści nic nie wnosi do naszego życia. „Czas porzucenia” drażni, budzi skrajne emocje. I tak ma być.