Mentalność, która zabija.
26 kwietnia 1986 roku doszło do tragedii – w wyniku wybuchu reaktora elektrowni w Czarnobylu, doszło do skażenia promieniotwórczego ogromnych terenów. Ekipy ratownicze wysłane na miejsce narażone były na bardzo wysokie dawki promieniowania. Okolicznych mieszkańców ewakuowano. A wszystko to odbyło się bez wystarczających wyjaśnień, więc ci ludzie nie wiedzieli za bardzo co się wokół nich dzieje. Promieniowanie? Ale o co chodzi? Jak nie widać, to przecież nie może być aż takie groźne.
Rozumiem żal i rozgoryczenie ludzi, których siłą przesiedlono z ich domów rodzinnych. Dla zwykłych ludzi zagrożenie związane z wysokimi dawkami promieniowania jonizującego musiało być czymś abstrakcyjnym. Jakim cudem nie można zjeść ziemniaka z własnego pola albo wypić mleka od swojej krowy? Przecież wszystko wygląda zupełnie tak samo jak tydzień temu! Poza tym energia z atomu to bezpieczna jest, tak mówili.
Jak w ogóle mogło dojść do awarii reaktora? Jak można było udawać, że nic się nie dzieje i zaraz wszystko wróci do normy? Jak można było wysyłać ludzi w pobliże zniszczonego reaktora bez wystarczających zabezpieczeń i jak można było dumnie iść tam z własnej woli. Tutaj wchodzimy na skomplikowany grunt mentalności panującej w ZSRR. Nie bez przyczyny mówi się, że Rosja to stan umysłu. Po lekturze tej książki, dotarło to do mnie jeszcze bardziej.
„Czarnobylska modlitwa. Kronika przys...