Nie trzeba wszystkiego rozumieć. Wystarczy nie być ch*jem.”
Dorota Kotas, osoba nieneurotypowa i nieheteronormatywna w „Cukrach” zaprasza nas do swojego świata. Do świata wewnętrznych przeżyć, doświadczeń i wspomnień. Do miejsc, w których niegdyś mieszkała, i do domu, który aktualnie tworzy ze swoją partnerką i zwierzętami. To opowieść o ludziach, którzy są, którzy odeszli, i tych, którym świadomie zatrzasnęła drzwi do swojego świata. O dzieciństwie, w prowincjonalnej, katolickiej Polsce, którego wspomnienie nie komfortuje, ale jest wciąż żywe. Toksyczna matka, babka dewotka, ojciec żyjący gdzieś obok. Mnóstwo oczekiwań, którym nie potrafiła sprostać, sztywnych ram, w które nie umiała się wpasować.
„Cukry” to historia bardzo osobista, chwilami intymna. Zarazem subtelna i pozbawiona wyczucia. Intensywna, zarówno na poziomie języka, jak i emocji, które generuje. Nieporadność Autorki w wyrażaniu uczuć i nazywaniu emocji sprawia, że doświadcza się ich jeszcze silniej. Można odnieść wrażenie, że świadomie lub nie, Kotas ceduje odczuwanie na czytelnika.
I choć tak, jak napisałam jest to historia bardzo osobista, można z niej wyłuskać pewien ogólny obraz tego jak postrzega, siebie, ludzi i rzeczywistość osoba ze spektrum autyzmu. Wspomnienia, do których Kotas wraca, obraz małego prowincjonalnego miasteczka, który kreśli; życia pod presją otoczenia, według ustalonego wzoru, ogólnie przyjętych norm zachowań, ...