"Brzemię rzeczy utraconych" jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Najpierw przeczytałam "Zadymę w dzikim sadzie" tej autorki i tamta książka ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Była dynamiczna, barwna, energetyczna i pozytywna. Na okładce tamtej napisano, że to debiut i dopiero "Brzemię rzeczy utraconych" przysporzyło autorce rozgłosu i za "Brzemię..." otrzymała Bookera. I co? "Zadyma..." podobała mi się o wiele bardziej. "Brzemię..." wydało mi się przygnębiające, traktujące o nieszczęściu i braku nadziei, o tym, że nic w życiu się nie uda, że ludzie traktują innych źle. A w szczególności tych, którzy są hindusami. Mam wrażenie, że autorka albo ma kompleks, albo niezałatwione swoje sprawy. Biorąc pod uwagę fakt, że mieszka w Stanach Zjednoczonych, jej odmienność może być przez nią odczuwana i tutaj dała upust emocjom. Ogólnie książka jest bardzo dobra. Obraz Hindusów w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku to jedna warstwa, a druga, to oczywiście historie konkretnych ludzi i studia ich dusz i psychiki, żalu i frustracji, miłości i okrucieństwa, ciągłych prób odnalezienia siebie w warunkach, w jakich się znaleźli. Dla mnie ta druga warstwa jest znacznie ciekawsza i ze względu na nią oceniam książkę wysoko. Obserwacje socjologiczne interesują mnie mniej. Ciekawa jestem czy spodobałaby mi się kolejna książka Kiran Desai, bo w zestawieniu dwóch dotychczas przeczytanych wrażenia mam różne, choć w obu przypadkach pozytywne.