''Cała sprawa która zaczęła się od niezbyt poważnej kradzieży, wciągała stopniowo w swą orbitę życie różnych ludzi ''
Warto od czasu do czasu poczytać sobie coś z klasyki danego gatunku, chociażby po to, by sobie przypomnieć jak kiedyś się pisało. '' Błękitny młoteczek '' Rossa MacDonalda jest doskonałym i niezaprzeczalnym przykładem klasyki kryminału.
Wydany po raz pierwszy w roku 1976 (w Polsce w roku 1980) ,przedstawia nam prywatnego detektywa o nazwisku ,Lew Archer . Był to czas, kiedy kryminał był po prostu kryminałem, a nie kryminałem psychologicznym, czy, chyba należało by powiedzieć, psychopatologicznym, zważywszy na to iż teraz każdy morderca od razu musi być psycholem. Archer, to nie pierwszej młodości już, detektyw , którego pewna bardzo bogata dama wynajęła, by odszukał jej skradziony obraz.
Lew jest wprawdzie po rozwodzie, ale nie przeżywa z tego powodu jakiejś traumy, którą musi ''leczyć'' nałogowym piciem , czy , co jeszcze gorsze, ćpaniem . Lubi czasami wypić szklaneczkę dobrej whisky i kobiety też lubi, jak większość mężczyzn, co nie sprawia że autor wpycha mu każdą napotkaną w czasie śledztwa laskę do łóżka. A przyznać trzeba, że w tym konkretnym dochodzeniu kobiet jest całkiem sporo, w różnym wieku i o różnych statusach towarzyskich i materialnych. Archer zaczyna więc swoje żmudne śledztwo i jak sam mówi (bo to on jest narratorem w tej historii) z niezbyt poważnej kradzieży zrobiła się całkiem poważna sprawa z trupami w roli ...